środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 5


       Minął cały tydzień. Dziś rozpoczęcie roku szkolnego. Denerwuje się, że chłopcy znów coś „odpalą”. Albo mi przydarzy się coś niewytłumaczalnie dziwnego.
A co do chłopaków, idzie się przyzwyczaić. Lubię ich, nawet bardzo. Odpowiedzialnego Sive, zabawnego Jay’a, zwariowanego Max’a, wrednego, ale zawsze wesołego Toma i nieprzewidywalnego Nathan’a. Przyzwyczaiłam się do nich i oni do mnie chyba też.
Po mimo tego dobrego w tym domu dzieją się dziwne rzeczy. Podejrzewam, że to po prostu psikusy chłopaków, ale ile można? Codziennie coś mi ginie. Zrobiłam się strasznie niezdarna. Musze się przewrócić przynajmniej raz dziennie i prawie zawsze ląduje w ramionach któregoś z chłopaków.
         Usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. To pewnie znowu któryś z chłopaków.
- Dziewczyno, ile można siedzieć w łazience?! – tak to Tom znowu się dobija.
- To dla mnie ważny dzień i będę siedzieć tyle ile będzie mi potrzebne – odkrzyknęłam.
         Na pożegnanie usłyszałam jeszcze głośne westchnięcie i jakieś wymamrotane przekleństwo.
No cóż… bywa. To w końcu rozpoczęcie roku szkolnego, muszę dobrze wyglądać, tak na wszelki wypadek. Nowa szkoła, nowi nauczyciele, nowi ludzie, muszę być na to gotowa. A, jak to się mówi (?), jak cie widzą, tak cie piszą.
- Jeżeli zaraz nie wyjdziesz, to pójdę sfajdać się na twoje łóżko! – usłyszałam już panikujący głos Toma.
- Zaraz, zaraz.
         Dokończyłam tuszowanie rzęs, poprawiłam spódnice i wyszłam z toalety.
- Nareszcie! – zawołał brunet stojący pod drzwiami pomieszczenia – Ale wsunie, efekt niezły – puścił mi oczko i wszedł do łazienki.
         Wszyscy chłopcy czekali w salonie. Mam czas, to jeszcze pójdę do pokoju sprawdzić czy na pewno mam wszystko.
Do małej czarnej torebeczki wpakowałam telefon, chusteczki i notes z długopisem. Tak, chyba nic więcej nie potrzebuję.
- Chłopaki nie wygłupiajcie się! – usłyszałam z dołu. Boże, co oni znowu zrobili, pomyślałam.
         Zeszłam na duł i przy drzwiach wejściowych stał Nathan i walił w drzwi mrucząc przekleństwa na chłopaków. O nie… pomyślałam. Tylko nie to!
- Czy oni…?
- Tak zamknęli nas. Samych.
- Powiedz, że żartujesz.
- Żartuje.- powiedział sarkastycznie, a ja zaczęłam panikować.
         Cholera! Zabije tych przygłupów. Jak mogli zrobić mi coś takiego?! Musze się stąd wydostać. Po prostu musze być na rozpoczęciu roku, muszę! Ale jak? Cholera!
Nie wiem ile z tego powiedziałam na głos, a ile w myślach, ale Nath stał przy drzwiach i dziwnie się na mnie patrzał.
- Nie możesz po prostu zostać tutaj? Dziś nie sprawdzają obecności – zaśmiał się ukazując swoje białe zęby.
- Żartujesz?! – krzyknęłam zbulwersowana – Muszę być na rozpoczęciu! A ty mi w tym pomożesz. – chłopak uniósł pytająco brew – Zrobisz to prawda? – dodałam już mniej  nie pewnie.
- Hym… a co będę z tego miał?
- A co chcesz? – spytałam splatając ręce na piersiach.
- No nie wiem… - zbliżył się do mnie – Może… - teraz stał może dziesięć centymetrów od de mnie – Wymasujesz mi plecy dziś wieczorem – powiedział to i minął mnie podchodząc do okna.
         Wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymałam. Kiedy był tak blisko czułam coś w stylu podniecenia. Niepewności i pożądania. Boże! Co ja wygaduje?
Odwróciłam się w stronę chłopaka stojącego… za oknem?!
- Co ty robisz?! – krzyknęłam podbiegając do otwartego okna.
- Idę na rozpoczęcie roku szkolnego – odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
- A ja?! – zawołałam za nim.
- Jak na razie stoisz w oknie i się wydzierasz – powiedział odwracając się do mnie z chytrym uśmieszkiem.
- Zaczekaj! Musisz wziąć mnie z sobą! – zawołałam, ale on nie ruszył się z miejsca – Proszę? – dodałam i w tedy skierował się w moją stronę.
- Usiądź na parapecie, przenieś nogi na zewnącz i zeskocz. – powiedział, a ja usiadłam na parapet – Widzisz mało skomplikowane – uśmiechnął się drwiąco.
- Taa – mruknęłam, ale to było skomplikowane.
         No, nie spadnięcie na parapecie, ale przeniesienie nóg na drugą stronę. Trzeba było zrobić to tak aby nie pokazać niczego z spod spódnicy, nie uszkodzić moich kochanych szpilek i, żeby w ogóle zmieścić się w tym niezbyt dużym oknie.
- Zdejmij szpilki, głuptasie – usłyszałam roześmiany głos Nathana.
         Zrobiłam jak kazał i rzeczywiście poszło nieco lepiej, ale i tak ciężko było.
- No to teraz zeskocz.
- A jak podrę spódnice – spytałam patrzeć na moją czarną dość obcisłą spódnice po kolana.
- Tam nie ma nic ostrego – powiedział, a po chwile dodał – A najwyżej pójdziesz bez niej.
- Ha ha, bardzo zabawne – powiedziałam sarkastycznie, ale skoczyłam. Udało się!
         Ubrałam moje szpilki i poszłam za Nathanem, który gdy tylko wykonałam skok odwrócił się i poszedł. Wyglądało to tak, jakby był zawiedziony, że nie podarłam tej spódnicy.
Szliśmy chwile, jak zwykle w ciszy, aż doszliśmy na główny plac przed budynkiem szkoły. Zaczęliśmy mieszać się z tłumem i zgubiłam chłopaka z oczu.
Skupiłam się na przemowie pana McFlay’a. po nim przemawiał jakiś nauczyciel, potem prezydent miasta, i co chwile ktoś wygłaszał swoją długą, nudną przemowę.
Nagle na swojej tali poczułam czyjeś duże dłonie, a na karku ciepły oddech.
- Uciekłaś mi – usłyszałam szept Nathana tuż przy moim uchu. Dzięki Bogu, pomyślałam – Nie ładnie.
- To ty zniknąłeś mi z oczu – zaprotestowałam.
- Nie kłuć się ze mną – zamruczał – I tak w końcu stanie na moim.
- Dziwny jesteś – powiedziałam, aby mu jakiś sposób odpyskować.
- Wiem. I pociąga cię to.
- Pff – fuknęłam.
- Chodźmy do domku – zamruczał do mojego ucha.
- Co?! – prawie krzyknęłam.
- Przecież ci też się tutaj nudzi – szepnął kładąc swoją brodę na moim ramieniu.
- To nie ma nic do rzeczy.
 Chociaż prawda była taka, że cholernie mi się tu nudziło. Bardzo chętnie poszła bym do domku, ale nie z nim. A przynajmniej nie teraz, bo zachowywał się tak, jakbym mu się podobała, a to znaczy, że musi być na haju.
- Wolisz nudę od ekscytujących przeżyć ze mną? – spytał przesuwając swoje ręce z tali na biodra przysuwając mnie przy tym bliżej siebie.
         Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Uciekać czy pozwolić mu się dalej przytulać? Po mimo, że nie zachowywał się normalnie podobał mi się ton jakim do mnie mówił. Jego dotyk też był taki przyjemny. I o co chodzi z tymi „ekscytującymi przeżyciami”?
- Nie za miło wam – Usłyszałam z tyłu siebie głos Jaya. 
         Odwróciła się w tamtą stronę. Nathan tez to zrobił odrywając się trochę od de mnie, ale nie puszczając moich bioder.
Z tyłu nas stali chłopacy z podejrzliwymi uśmieszkami na twarzy
- Teraz już nie – odpowiedział brunet, ponieważ ja nie mogłam nic z siebie wyksztusić.
- Och, przepraszamy, że zakłóciliśmy zaloty, które chyba nie skutkowały – powiedział drwiąco Tom.
- A tak ogólnie, jak wydostaliście się z domu? – spytał Max.
- Zapomnieliście o oknach – odpowiedział im Nath.
- Osz ty faktycznie – wyszeptał Jay, ale widać było, że miało być to słychać – Następnym razem je zablokuje.
- Wiesz Jay – powiedziałam podchodząc do niego – Moje szpilki są bardo ostre – wyszeptałam mu prosto w ucho.
-  Okej, powiem komuś innemu – powiedział  i wytknął mi język.
         Rozmawialiśmy tak przez jakiś czas nie zwracając uwagi na przemowy. W końcu tłum zaczął się rozchodzić, więc my też skierowaliśmy się do domku.
Chłopcy walczyli ze sobą o władzę nad telewizorem wyrywając sobie pilot, a ja poszłam do pokoju. Za dużo się dziś wydarzyło. Choć nie powiem, że w wielu Momotach było bardzo miło.

Myśląc o tych magicznych chwilach zasnęłam.

_______________________

   Witajcie :) 
Przepraszam za moją nieobecność, ale udało mi się nadrobić zaległości :)
Jesteście już przygotowani na powrót do szkoły?
Proszę o komentarze, bo coś nie ma widać zainteresowanych opowiadaniem... Dla mnie to naprawdę ważne.

Na koniec macie jeszcze BabyNathana xD

I jak tu mu się oprzeć?  O.o
Rozdział 4

        
      Wszystko było tu szare poza jednym obiektem. Mieniącym się wszystkimi kolorami skate parku. Za małą drewnianą budką, która chyba była wypożyczalnią sprzętu, widać było rampy, rury, schody i wiele więcej niebezpiecznych torów i urządzeń.
Moja szczęka opadła na duł,. A oczy mocno się rozszerzyły. Poczułam czyjeś palce zamykające mi usta. Spojrzałam na chłopaków mając nadzieje, ze to żart. Niestety nic na to nie wskazywało. Wszyscy byli roześmiani i już szli w kierunku drewnianej budki.
Kiedy do nich doszłam Siva już ubierał wrotki. Max i Jay stali z deskorolkami, Tom jeździł na około budki na wrotkach, a Nathan szedł w moim kierunku z dwiema parami rolek.
- Żartujecie, prawda? – spytałam z nadzieją. Niestety wszyscy jak jeden mąż pokręcili głowami. Westchnęłam głośno. Chwyciłam rolki od Nath’a, siadłam na chodniku i zaczęłam je ubierać.
         Kiedy skończyłam Max’a i Jay’a już dawno nie było. Tom i Siva też już wirowali w środku ogrodzenia na swoich wrotkach. Tylko Nathan jeździł na około mnie pospieszając.
- No na reszcie. – powiedział lekko sfrustrowany – To teraz wstań – zatrzymał się i patrzył na mnie z chytrym uśmieszkiem.
         Powoli, starając się utrzymać równowagę wstałam. No pierwsze koty za płoty. Podniosłam pierwsza nogę i ostrożnie postawiłam z powrotem, następnie kolejna noga i tak doczłapałam do chłopaka. Uśmiechnęłam się dumna, że udało mi się pokonać odległość między nami. Jednak kiedy spojrzałam na bruneta mój entuzjazm zgasł, ponieważ oddalał się od de mnie TYŁEM! A przy tym chichotał.
- Wiesz, że to dziwne człapanie nie jest jeżdżeniem?
- Wiem, ale od czegoś muszę zacząć – fuknęłam nie patrząc na niego.
- Spróbuj przesuwać nogi, o tak – powiedział i zaczął jechać w moją stronę przesuwając nogi po betonie lekko je rozchylając. Kiedy robił to powoli zabawnie kołysał się na boki. Uśmiechnęłam się na ten widok.
          Zanim się zorientowałam złapał mnie za rękę i ciągnął przez co nareszcie jechałam. Ostrożnie zaczęłam przesuwać nogi podobnie do niego.
Wjechaliśmy do skate parku. Wszystko wyglądało tu zabawnie, ale jednocześnie przerażająco.
Jechaliśmy tak chwile, aż Nathan puścił moją dłoń. Spanikowałam. Zaczęłam się rozglądać i machać rękoma, żeby utrzymać równowagę którą właściwe miałam. Rolki stały się strasznie ciężkie. Przez moje rozpaczliwe machanie kończynami w końcu straciłam równowagę i boleśnie spadłam na pupę.
Usłyszałam chrapliwy śmiech. A po chwili zobaczyłam także niebieskie roześmiane tęczówki. Jakie to słodkie, pomyślałam, kiedy Nath jest szczęśliwy jego oczy są pięknie błękitne bez żadnych zielonych nitek. Wpatrywałam się tak w nie, aż nie przerwał mi ich właściciel.
- Widzę, że jedna lekcja jednak nie wystarczy – powiedział wciąż się śmiejąc – Wstawaj, spróbujemy jeszcze raz.
         Wstałam. Tym razem poszło mi to ciut sprawniej niż za pierwszym razem. Chłopak znów złapał mnie za rękę. I znów jechaliśmy, ale tym razem mnie nie puszczał trzymał i co chwile się uśmiechał. Jego uśmiech też jest piękny. Pełny nadziei a zarazem odwagi. Mogłabym patrzeć na niego cały dzień, a na oczy całą noc a potem znowu uśmiech, kiedy znów przyjdzie noc…
- Hej! Słyszysz mnie? – wołał Nath, patrząc na mnie uważnie. Staliśmy, a on trzymał mnie za ramiona.
- Tak, oczywiście – powiedziałam trochę zbita z tropu.
- Nie wydaje mi się – rzekł unosząc swoją brew – A zresztą… pytałem czy jesteś gotowa?
- Gotowa! Na co? – brunet roześmiał się na moją reakcje.
- Dasz rade jeździć już sama?
- Oh… Tak, myślę, że tak. – powiedziałam, a on puścił moją dłoń.
          Patrzyłam jak się oddala. Poszłam w jego ślady i… jechałam! Udało mi się! Naprawdę jechałam!
Ominęłam jakieś pachołki stojące na drodze. To wprawiło mnie w taką euforie, że zaczęłam piszczeć ze szczęścia. I kręcić się w kółko. A potem nie zdając sobie z tego sprawy, podskakiwać. Co oczywiście skończyło się upadkiem. Poleciałam na kolana, potem łokcie i na nieszczęście swoje obróciłam się po zetknięciu z ziemią, tak, że nawet pupa ucierpiała.
Pisnęłam z bólu. W moich czarnych leginsach pojawiła się dziura odkrywająca całe kolano. Łokcie miałam zadrapane, a z jednego kapała krew. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
- A ty znowu leżysz? – usłyszałam nad głową. Oczywiście. Super Nathan przyszedł się poznęcać.
- Siedzę i  odpoczywam – powiedziałam podnosząc dumnie głowę do góry, ale w moim głosie było słychać ból.
- Hej! Czy ty płaczesz?
- Jeszcze nie. – powiedziałam i zaczęłam dmuchać na mój krwawiący łokieć.
- Ojeny, Blondi zrobiła sobie ała. – zaśmiał się.
- Nie nabijaj się ze mnie! – Krzyknęłam próbując wstać, ale pożałowałam swojej decyzji, bo mój zaczerwieniony łokieć znów zahaczył o beton.
- No już, nie denerwuj się – powiedział Nathan, wciąż lekko ze mnie drwiąc – Daj rękę pomogę ci wstać, a potem zaprowadzę cię do domu.
          Spojrzałam na niego nieufnie, ale w końcu ujęłam jego dłoń. Pociągnął mnie do góry, a ja spróbowałam wstać. Niestety straciłam równowagę i pociągnęłam bruneta w moją stronę.
Leżałam na podłodze, a na mnie leżał Nathan! Jego twarz zatrzymała się centymetr od mojej. Na swoich ustach czułam jego ciepły oddech. Kosmyki jego włosów opadły na moje czoło. Usłyszałam jego chichot i sama z nieznanych mi powodów zaśmiałam się. Stykaliśmy się nosami, a chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru ze mnie schodzić. Jakoś mi to nie przeszkadzało, tonęłam w jego roześmianych niebieskich tęczówkach.
W końcu się jednak otrząsnęłam.
- Możesz już ze mnie zejść – wyszeptałam prosto w jego usta.
- Hym… mi tu bardzo wygodnie – odpowiedział i nie zmienił pozycji.
- A co tu się dzieje?! – usłyszeliśmy nad sobą i spojrzeliśmy w tą stronę. Nad nami stał Tom i uśmiechał się do nas szeroko.
- Nic tylko leżymy – powiedział spokojnie Nath.
- No właśnie widzę. A swoja drogą to wiem jak u ciebie kończy się „tylko leżenie” – powiedział i zakreślił w powietrzu wielki cudzysłów kiedy wypowiadał ostatnie słowa.
- Oj, przestań Tom.  Nie strasz jej dopóki nie zacząłem – roześmiali się obaj a ja nie miałam pojęcia o co chodzi.
 Chłopak zszedł wreszcie ze mnie i zaczął rozmawiać z swoim kolegą. Ja powoli wstałam. Kiedy chciałam odjeżdżać, aby wydostać się z tego miejsca, ktoś złapał mnie z nadgarstek.
- Poczekaj, odprowadzę cie – powiedział Nathan podchodząc do mnie.
- Dzięki – rzuciłam tylko i wyrwałam rękę z jego uścisku by następnie skierować się w stronę wyjścia. Słyszałam szmer kółek na podłodze za mną. No tak, przecież on jeszcze nie zdjął rolek.
         Kiedy wyszliśmy z skate parku zmuszona byłam jeszcze czekać aż „mój wybawca”, bo tak nazwał siebie brunet po tym jak zaproponował mi odprowadzenie do domu, zdejmie rolki z nóg.
Szliśmy w ciszy. On najzwyczajniej nie miał ochoty ze mną rozmawiać, a ja byłam za bardzo zła i nieśmiała. Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę, na jaki temat, nic. Więc stwierdziłam, że najlepiej będzie jak będę cicho. Ale nie mogłam się powstrzymać, żeby na niego nie zerkać, robiłam to co chwile przez jakiś czas, ale przestałam, bo chyba się zorientował. Kiedy na niego spojrzałam ostatni raz zachichotał pod nosem.
- Panie przodem – przerwał mi rozmyślenia otwierając drzwi do naszego domku. Naprawdę już jesteśmy?
         Przeszłam przez próg i skierowałam się do łazienki, żeby jak najszybciej przemyć krwawiący łokieć i zadrapania. Wyszukałam z szafki nad zlewem apteczkę. Wyjęłam plaster i wodę utlenioną. Chwyciłam ręcznik i położyłam go na piszczelu aby woda utleniona spływała po nodze i wsiąkała w niego. Szczypało, strasznie szczypało. Syknęłam.
Usłyszałam pukanie. Nie odpowiedziałam, ale drzwi i tak się otworzyły. I oczywiście stał w nich Nathan.
- Cenie sobie prywatność – powiedziałam przez zęby, ale nie ze złości, a z bólu – A zwłaszcza w toalecie.
- No dobra – powiedział i kucnął obok mnie. Teraz to nie było mowy o przestrzeni osobistej a co dopiero o prywatności.
Westchnęłam głośno, a on uśmiechnął się chytrze. Przemyłam kolano i otarłam je ręcznikiem. Dobra czas na łokcie. Już chciałam polewać zadrapaną kończynę, ale butelkę z wodą utlenioną i  ręcznik delikatnie odebrał mi chłopak. Wolną ręką złapał mój łokieć i przysunął go bliżej swojej twarzy. Podłożył pod niego ręczniczek i zaczął delikatnie polewać wodą. Robił to z niespotykaną u niego ostrożnością, delikatnością i… czułością?
Byłam tak zafascynowana, tym co robił mi brunet, że nie spostrzegłam nawet kiedy skończył i przeszedł na drugą rękę. Pewnie tkwiłabym w niewiedzy gdyby nie przerażające szczypanie w krwawiącym łokciu. Sprowokowana bólem wyrwałam mu rękę. Spojrzał na mnie z drwiącym uśmieszkiem.
- Jeszcze nie skończyłem skarbie – powiedział i pochwycił moją rękę.
         Teraz kompletnie nie myślałam o szczypaniu. Czy on nazwał mnie skarbem? Boże! On naprawdę to zrobił. Nie mogę w to uwierzyć. Czy to coś oznacza czy po prostu się ze mnie nabija?
Rozmyślenia przerwał mi delikatny miękki pocałunek w moja rękę. Spojrzałam tam.
- Nath co ty robisz? – spytałam kiedy oderwał już swoje usta od mojej ręki.
- Łagodzę ból – powiedział z uśmiechem na twarzy.
         Ale wstał i wyszedł z łazienki zostawiając mnie tam samą z osłupioną miną.
Boże, co to w ogóle było? Pomijając fakt, że było tak magicznie, tak przyjemnie, to było co najmniej dziwnie.
Wyszłam z toalety. W salonie usłyszałam muzykę z jakiejś telenoweli. Nathan pewnie ogląda telewizje. Skierowałam się do mojego pokoju, ale kiedy postawiłam nogę na pierwszym schodku zdałam sobie sprawę, że nie chce być sama, chce przebywać z tym nieprzewidywalnym chłopakiem. Kurde, pomyślałam, to też jest dziwne. Ale skierowałam się do salonu.
Chłopak siedział, albo leżał, nie potrafię dokładnie określić jego pozycji, na kanapie i przełączał kanały w TV.
- Chcesz soku? – spytałam, ale nie wiem czemu to zrobiłam.
- Nie dziękuje – powiedział nie patrząc na mnie.
         Wyszłam do kuchni po szklankę soku. Był tylko pomarańczowy, ale zawsze coś. Wypiłam pół szklanki jeszcze w kuchni a zresztą poszłam do salonu. Skierowałam się do kanapy. Wystarczy tylko minąć nogi Nath’a. Niestety moja misja nie zakończyła się powodzeniem. Potknęłam się o coś i upadłam prosto w obięcia Nathana. Resztka soku zmoczyła moje włosy i jego koszulkę, a szklanka potoczyła się gdzieś po podłodze.
- Przepraszam – wyszeptałam prosto w plamę po soku znajdująca się na torsie chłopaka.
-Nic się nie stało – powiedział z dziwnym uśmieszkiem. – Niezdara z ciebie.
- Tak. – przytaknęłam, ale przecież tak nie było więc się poprawiłam – Nie, po prostu mam dziś zły dzień.
- Możliwe, ale pozwól, że zostanę przy swojej wersji.
- Jak chcesz – powiedziałam podnosząc się.

         Podniosłam szklankę z pod stolika i wyszłam z salonu.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 3


         Obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Bolał mnie kręgosłup, ale czułam się wyspana. Przeciągnęłam się by choć trochę pozbyć się bólu. Wyszukałam strój na dzisiejszy dzień i zeszłam do toalety.
Szybki, chłodny prysznic na orzeźwienie, tusz do rzęs, błyszczyk i gotowe.
Z powrotem weszłam do pokoju aby pościelić łóżko i schować w nim piżamę.
         Zeszłam do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Podśpiewując otworzyłam lodówkę, a moje oczy aż się rozszerzyły. Była kompletnie pusta, no nie wliczając masła i trzech opakowań sera. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszych słów Sivy żyj, pij i jedz ser. Westchnęłam zamykając urządzenie. Chyba czas na zakupy.
Poszłam do pokoju po portfel i wyszłam z domu.
         Nie wiedziałam do końca w którą stronę, najwyżej trochę pobłądzę, pomyślałam.
Na szczęście odnalezienie sklepu  nie zajęło mi szczególnie dużo czasu. Zrobiłam zakupy mając nadzieje, że niczego nie zapomniałam i wyszłam. No, teraz dopiero zaczęły się schody. Kompletnie nie wiedziałam w którą stronę mam iść. Próbowałam przypomnieć sobie jak tu się znalazłam, ale bezskutecznie. Błądziłam chwile po czymś w stylu parku, aż ujrzałam dwa boiska i stadion. Nareszcie! Teraz już wiem jak wrócić, ucieszyłam się.
         Weszłam do domu i skierowałam się do kuchni gdzie znalazłam objadających się kanapkami z serem chłopaków. Mimo wolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Przywitała się z nim, ale zignorowali to. Czyżbyśmy wracali do początków?
Zaczęłam wyciągać zakupy z reklamówek i wkładać je do lodówki. Kątem oka zauważyłam, że reszta mi się przygląda. Widziałam ich zaskoczone miny. Sprawiali wrażeni jakby za chwile mieli rzucić się na to jedzenie.
Uśmiechając się pod nosem wyszukałam z szafki miseczkę. Wsypałam do niej płatków i zalałam mlekiem. Chwyciłam swoje śniadanie i usiadłam przy stole tak, aby każdy z nich mógł mnie zobaczyć. Zaczęłam jeść, a oni śledzili każdy ruch mojej ręki.
- Jeżeli nie będziecie odpowiadać na moje pytania i przywitania możecie zapomnieć – powiedziałam przełykając czekoladowe kulki.
- Przepraszamy  - powiedzieli wszyscy razem posępnie.
- Dobra jedzcie – wszyscy rzucili się na lodówkę wyjmując z niej potrzebne produkty, a ja śmiałam się z nich.
          W końcu wszyscy siedzieliśmy przy stole jedząc coś normalnego, a nie ser. Nawet Siva się skusił, a jest wielkim smakoszem sera.
- Co studiujecie? – spytałam przerywając ciszę.
- W sumie wszyscy muzykę, tylko Tom geografie – odpowiedział mi Jay.
- Muzykę? Wow. To trochę mało przyszłościowy kierunek – stwierdziłam, ale oni uśmiechnęli się do siebie.
- A ty mądralo? – skwitował mnie Max.
- Prawo – odpowiedziałam dumnie.
- Uuu pani sędzia – roześmiali się
- Nie. Prawnik. – uściśliłam – Sędzia to zbyt ryzykowny zawód, biorąc pod uwagę dzisiejsze mafie i broń jakiej używają. Na prokuratorach i sędziach mszczą się najbardziej, dlatego wolę być obrońcą – powiedziałam i spojrzałam na nich. Wszyscy mieli szeroko otwarte oczy i buzę. Zarumieniłam się, zdając sobie sprawę, że za bardzo się rozgadałam.
- Przepraszam – szepnęłam i wyszłam z kuchni z miska niedokończonych płatków.
         Zamknęłam się w pokoju i tam dokończyłam śniadanie.
Ale się przed nimi wygłupiłam. Teraz będą mnie mieli za zbzikowaną nastolatkę, która za dużo wie. Boże, czy ja muszę tyle mówić? To czasem jest moje przekleństwo. Teraz na pewno się ze mnie śmieją.
         Dokończyłam płatki i po cichu zeszłam na duł aby umyć miseczkę. Po wykonaniu tej czynności na palcach wyszłam z kuchni. Już wspinałam się po schodach kiedy moją talie obięły silne ręce. Uniosły moje ciało do góry. Spojrzałam na twarz oprawcy i ujrzałam roześmianego Nathana. Zaczął ze mną zbiegać po schodach wybiegł na podwórko gdzie stała już trójka chłopaków. Równie rozbawionych jak on.
- No moja droga – powiedział Tom – Chcemy się odwdzięczyć za śniadanie, więc bierzemy cie na spacer. –
 Poczułam jak Nathan kładzie mnie na podłogę. Kiedy już bosymi palcami dotknęłam zimnego piasku udało mi się jakoś obrócić i z powrotem skoczyłam na chłopaka. Złapał mnie zręcznie jedną rękę trzymając na moich plecach drugą na moim udzie. Nogi obwinęłam na jego pasie zahaczając stopami tak, żebym nie spadła.
- Mmm widzie, że lubisz się do mnie przytulać – usłyszałam szept chłopaka.
- Nie – zaprzeczyłam – Po prostu porwaliście mnie z domu i nie mam na sobie butów. Więc teraz musisz zanieść mnie z powrotem.
- Uwaga lecą buty!! – usłyszałam głos Max’a dobiegający jeszcze z domu, a zaraz potem użalam moje czarne baletki lecące w powietrzu. Jeden bucik złapał Jay a drugi Tom.
- Już nie masz się czym martwić – zaśmiali się chłopcy.
         Jay wsunął mi jednego na nogę, a Nath puścił mnie. Spadłam na dwie nogi prawie się przewracając. Tom rzucił w mnie drugim butem.
- Auł – szepnęłam, ale chłopacy musieli to usłyszeć bo się roześmiali. Otrzepałam druga stopę z piasku i ubrałam drugą baletkę. Wyprostowałam się i czekałam, aż zwrócą na mnie uwagę, kiedy to zrobili zaczęłam mówić – Jesteście bandą niedorozwiniętych dużych dzieci. Zachowujecie się gorzej niż rozpieszczone dzieciaki w przedszkolu. Mam was dość! – krzyknęłam ostatnie zdanie i odwróciłam się w kierunku domu.
Już prawie otwierałam drzwi, ale znowu czyjeś ręce złapały mnie w pasie, obkręciły i zarzuciły przez ramię jak worek paszy dla kur. Krzyknęłam oburzona ich zachowaniem.
- W tej chwili mnie puść Nathan! – zawołałam po rozpoznaniu czerwonej koszulki, idealnie opinającej się na jego łopatkach. Nawet plecy mniam wspaniałe. – Jeżeli tego nie zrobisz…
- Spokojnie – powiedział i poklepał mnie po udzie które znajdowało się koło jego głowy – jeśli spadniesz to się połamiesz nic więcej ci nie grozi. – jak na komendę przestałam się szamotać.
- Podziałało – zaśmiał się Siva.
- To wcale nie jest śmieszne – skomentowałam – Nie życzę sobie…
- Nas naprawdę nie obchodzi co ty sobie życzysz – przerwał mi Tom – Po prostu chcemy ci się odwdzięczyć i nie przeszkodzisz nam w tym. – to mnie uciszyło, już z nimi nie rozmawiałam. Po prostu dyndałam na plecach Nath’a.
          Przysłuchiwałam się rozmowie prowadzonej przez chłopaków i kreśliłam kółka, i kwadraty na plecach niosącego mnie bruneta.
- Możesz przestać – wydarł się w końcu na mnie.
- Mogę – powiedziała i przestałam, ale kiedy usłyszałam jego odetchniecie dodałam – Ale nie chce – i dalej zaczęłam „jeździć” po jego plecach.
- Jeżeli nie skończysz zrzucę cie na ziemnie.
- Proszę bardzo. – poczułam jak łapie mnie za nogi i biodra – Dobra, dobra! – zawołałam – Zrób to delikatnie. Przestane, ale naprawdę połóż mnie już na stabilne podłoże. – roześmiali się a Nathan faktycznie ostrożnie mnie postawił.
- Proszę bardzo jaśnie pani.
- Dzięki.
         Staliśmy poza terenem uniwersytetu w jakiejś mało zadbanej dzielnicy. Było tu pełno kontenerów na śmieci z który zawartość aż się wylewała. Cud, że jeszcze tu nie śmierdzi. Jak w ogóle ludzie mogą tu mieszkać i dopuścić do czegoś takiego?
- Daleko jeszcze - odezwałam się z obrzydzeniem kiedy dogoniłam chłopaków, którzy zostawili mnie samą tam gdzie postawili.

- Nie, właściwie już jesteśmy – powiedział Siva skręcając w nieco bardziej zadbaną uliczkę.

-----------------------------

Hej, hej! :)
Witam Was kochani! Jak tam wakacje? W końcu pierwszy miesiąc już za nami... jak szkoda. czemu w ogóle do szkoły chodzimy 10 miesięcy a wakacje trwają tylko 2? 
A tak właściwie jak podoba się rozdział? 
Jesteście ciekawi co przygotowali chłopcy?

No to kończę do zobaczenia w następnym rozdziale.
Buźka :*
PS. Wiem, że chłopcy nie studiowali muzyki (nie wszyscy) ale tak mi to przypasowało xD

niedziela, 20 lipca 2014



Rozdział 2


         Spojrzałam w tym kierunku. Moje oczy ujrzały piękne niebieskie tęczówki z zielonymi nitkami krążącymi na około źrenicy. Mały zadarty nosek i piękne bladoróżowe usta. Spojrzałam nieco wyżej, przebiegając wzrokiem po bladych policzkach z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi. Grzywka była lekko zaczesana do góry co sprawiało, że full cap wyglądał na nim zjawiskowo. Spojrzałam jeszcze na jego rozłożyste barki i t-shirt opinający się na jego torsie.
Boże! Czy wszyscy mieszkańcy tego pechowego domku muszą być tak przystojni? Ten to w ogóle… Jak grecki bóg!
- Zamknij buzie, bo mucha ci wleci – zaśmiał się.
Zdałam sobie sprawę, że mam otwarte usta więc szybko je zamknęłam odwracając wzrok od chłopaka.
- To jak idziesz ze mną czy zostajesz i nudzisz się do końca dnia?
- Idę – powiedziałam i wyminęłam go, żeby już na niego nie patrzeć.
- Zamawiam telewizor o 20 będę oglądał mecz! – usłyszałam jak krzyczy do reszty towarzystwa, a już po chwili był koło mnie i zamykał za sobą drzwi.
- Tędy proszę – powiedział wskazując kierunek wyprawy puszczając mnie przodem.
- Dziękuje, ale naprawdę wystarczyłoby gdybyś wskazał mi kierunek – powiedziałam nie patrząc na niego.
- Trochę ruchu nie zaszkodzi – uśmiechnął się – Jestem Nathan.
- Tak, wiem – burknęłam poprawiając torbę na ramieniu.
- Uuuu chyba nie masz najlepszego humoru – stwierdził
- A ty byś miał wiedząc, że pracowałeś na te studia całe życie i jeszcze o tobie zapomnieli, i musisz mieszkać razem z jakimiś gamoniami – powiedziałam, wreszcie kierując na niego wzrok. Ten wyszczerzył do mnie zęby.
- Zrozumiałbym gdybyś głąbami nazwała tamtą czwórkę, ale ja jestem dżentelmenem.
          Przez resztę drogi nie odzywałam się do niego. On też za bardzo się do rozmowy nie kwapił. Było mi trochę głupio, że pomimo, iż ich nie znam już oceniłam jako głąbów. To, że jestem ze wsi nie znaczy, że muszę się tak zachowywać. Jestem wychowaną dziewczyna więc nie powinnam przezywać ich nic o nich nie wiedząc.
- No i jesteśmy – usłyszałam głos bruneta.
         Moim oczą ukazał się wielki budynek, a raczej coś w stylu budynku. Elipsa z wnęką w środku. Owal był przykryty dachem, znajdowały się tam szatnie, sklep sportowy, z artykułami spożywczymi i sklep kibica, znajdowały się w nim koszulki, flagi i różne inne gadżety z herbami drużyn uniwersytetu w koszykówkę, rugby i… nieważne, dużo było tych herbów strasznie do siebie podobnych.
Weszłam do środka, przeszłam przez korytarz i weszłam na stadion. Piękny, wielki, zielony stadion. Błyszcząca, pomarańczowa, pełno wymiarowa bieżnia. Cudo! W środku na zielonej trawie rozmieszczone były sektory do skoku w dal, rzutu kulą, oszczepem i młotem. Tuż koło zakrętu na materiale z którego zrobiona była bieżnia rozmieszczony był skok w wzwyż i o tyczce. Na żadnych zawodach, na których byłam, nie widziałam tak pięknego stadionu.
Czułam, że rozchylają mi się usta, a oczy błyszczą z szczęścia i zachwytu.
- Za stadionem są boiska i różnego rodzaju sale gimnastyczne – tą cudowną chwile przerwała mi wypowiedź Nathana.
- Raczej nie skorzystam. Wystarczy mi to cudo – wskazałam na lśniącą bieżnie.
- Więc zostawię cie z nią sam na sam – zaśmiał się a ja spojrzałam na niego gniewnie.
         Zaczynałam już rozgrzewkę kiedy na mojej tali poczułam czyjeś dłonie. Podskoczyłam przestraszona, a w odpowiedzi usłyszałam śmiech bruneta. Odepchnęłam go od siebie. Jak można kogoś tak straszyć?
- Zastanawiałem się czy dasz rade wrócić. – powiedział wciąż rozbawiony.
- Tak. Możesz wracać do swoich kolegów.
- Okej. Poczekam na trybunach – chciałam zaprotestować, ale zdążył się odwrócić i odejść.
         Tym razem spokojnie zakończyłam rozgrzewkę. Przebiegłam dwanaście okrążeń co razem dało prawie pięć kilometrów.
Czułam się taka zrelaksowana. W czasie biegu wyrzuciłam z siebie wszystkie złe emocje jakie towarzyszyły mi dzisiejszego dnia. Dla mnie sport był najlepszym sposobem na smutki, złość a nawet na szczęście, wtedy w czasie biegu wydaje się, że się lata.
Rozciągnęłam się, żeby zapobiec jakimkolwiek kontuzją i skierowałam się w kierunku szatni. Trochę zajęło mi zanim znalazłam odpowiednią.
         Pomieszczenie było duże. Siwe kafelki na podłodze i na ścianach. Srebrne szafki ułożone w trzech rzędach. W szatni siedziały cztery dziewczyny, chyba dopiero przygotowywały się na wejście na stadion. Na końcu pomieszczenia znajdowały się dwie kabiny z ubikacją i cztery prysznice.
Wskoczyłam do jednego i opukałam chłodnawą wodą swoje rozgrzane ciało. Chwyciłam ręcznik który prędzej wyjęłam z torby. Pachniał lawendą, śliczny zapach. Po osuszeni się przebrałam się w świeżę ciuchy. Kiedy otwierałam drzwi kabiny prysznicowej usłyszałam krzyki dziewczyn.  Wyjrzałam aby zobaczyć co się dzieje.
W otwartych drzwiach stał Nathan a dziewczyny piszczały biegając na około niego. Co za idiota czy on nie wie, że to damska szatnia?
- Co tu robisz idioto? – zapytałam wrzeszcząc na niego.
- Sprawdzam czy czasem się nie utopiłaś –zaśmiał się a ja wypchnęłam go z pomieszczenia na korytarz zatrzaskując za sobą drzwi.
- Przecież tak nie wolno!
- A skąd miałem wiedzieć,  że tam ktoś będzie? – spytał rozbawiony – Swoją drogą musisz przyznać, że nieźle działam na kobiety. - Spojrzałam na niego pogardliwie.
- Jesteś pacanem, wiesz? – chyba się obraził, bo przez resztę drogi nie odezwał się ani razu.
         Kiedy doszliśmy do domku wszedł nawet nie spoglądając na mnie i prawie zamknął mi drzwi przed nosem. Dobrze, że wyciągnęłam ręka aby je zatrzymać.
         Wspięłam się schodami na górę. Weszłam do pokoju rzucając torbę pod szafę. Padłam na łóżko wściekła.
Tak traktować kobietę?! Co za pajac! Co prawda dość zabawny i przystojny, ale skończony skurczybyk! Rozumiem, zdenerwowałam go, ale, żeby tak się zachować? Coś mi się widzi, że długo tu nie wytrzymam.
         Spojrzałam na telefon 19:30. O ósmej miał być jakiś mecz, może jednak odważę się zejść na duł oglądać…?
         Wstałam z łóżka. Zeszłam na duł i weszłam do salonu. Wszyscy już tam byli i przynudzeni słuchali jak komentatorzy meczu opowiadają o historii klubów.
- Kto gra? – spytałam cicho.
- Jak chcesz usłyszeć odpowiedź to mów głośniej – usłyszałam głos Max’a.
 Ale usłyszałam odpowiedź z telewizora. Komentator właśnie mówił, że całym sercem jest za Manchester’em, ale Barcelona ma większe szanse. Siadłam na kanapie razem z Jay’iem i Sivą. Będzie grał Manchester United z FC Barceloną, czekałam na ten mecz trzy miesiące i jeszcze zapomniałam. Nie mogę sobie tego wybaczyć!
Zaczęli przedstawiać zawodników drużyn. Tak, Wayne Rooney jest dobry, oj tego nie lubię, pomyślałam widząc Chris’a Smalling’a.
Zaczął się mecz. Na początku starałam się, żeby nie kibicować na głos, a tylko w myślach, ale nie udało mi się to po pierwszej bramce Manchester’u. Klaskałam i cieszyłam się tak jak w domu. Jay i Siva zupełnie ignorujący mecz i śmiejący się z mojego kibicowania, robili mi za mamę, która zawsze siedziała koło mnie pochłonięta czytaniem gazety lub jakąś drucianą robótką. Za wiernie kibicującego tatę robił Nathan, który tak jak ja krzyczał, przeklinał, klaskał i skakał razem zemną przy dobrej lub zmarnowanej akcji zawodników. Czasem kątem oka spojrzałam na resztę chłopaków, którzy rozmawiali ze sobą zupełnie o czymś innym niż wielkie wydarzenie w telewizorze.
No i mecz się skończył… Manchester wygrał 2:1! Barcelona wiernie się broniła, ale moja drużyna była lepsza, dużo.
- No mała, przybij piątkę – zawołał Nathan podnosząc dłoń, a ja szybko w nią klasnęłam.
- To był piękny mecz –zawołałam.
             A swoją drogą, strasznie zmienny jest ten chłopak. Jeszcze niedawno wydawał się być na mnie obrażony, a teraz przybija mi piątki. I kto mi teraz powie, że mecze dzielą?
- Swoją drogą, jakim cudem dziewczyna kibicuje drużynie piłkarskiej? – zapytał Max.
-  Dziewczyna ze wsi – zaśmiałam się – i możesz być pewny, że oglądać będziesz też szczypiornistów, siatkarzy i wiele innych.
- Ooo chyba odnalazłem bratnią dusze – powiedział z uśmiechem Nath.  Mimo woli odwzajemniłam uśmiech.
- Dobra ja idę robić kolacje – powiedział Siva.
- O tej porze? – zdziwiłam się.
- A co, jemy kiedy chcemy. Wiesz jak mówią, żyj, pij i jedz ser – zaśmiał się.
- Ja jednak pójdę do siebie – powiedziałam i wyszłam z saloniku.

            Kiedy znalazłam się w swoim pokoju wyszukałam szybko piżamę, która składała się z zwykłej koszulki i dresowych szortów. Zeszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i kiedy wychodziłam ostrożnie otwierałam drzwi aby tym razem nikogo nie uderzyć. Słyszałam śmiechy chłopaków dobiegające z kuchni. Przemknęłam niezauważalnie i zamknęłam się w pokoju. Byłam wyjątkowo zmęczona, położyłam się do łóżka i obtuliłam kołdrą. Po mimo, że łóżko nie należało do najwygodniejszych, szybko zasnęłam.

-------------------------------------
No i mamy 2 rozdział :)
Jak Wam się podoba? Co sądzicie o Nathan'ie? Też lubicie biegać jak Jesse, bo ja to ubóstwiam?xD
Znów zachęcam do komentowania ( nie uważajcie mnie za natręta, ale tak przynajmniej wiem, że ktoś czyta moje wypociny :))

  A na koniec macie pozostałych domowników *.*


sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 1

         Stanęłam wraz z panem McFlay’em, bo tak miał na nazwisko dyrektor uniwersytetu, przed dość sporym jedno piętrowym domkiem. Zielony dach, białe ściany, standard.
Staruszek zapukał do drzwi. Otworzył mu wysoki, bardzo przystojny mulat. Kiedy w drzwiach zobaczył profesora jego brązowe tęczówki mocno się rozszerzyły.
- To nie my. Naprawdę ta im…
- O czym pan mówi? – spytał dyrektor sarkastycznie – Nie o tym przyszedłem rozmawiać. – mulat odetchnął głośno.
- Więc o czym?
- W papierkowej robocie wystąpił błąd. – chłopak spojrzał na niego zdziwiony. – I panna Grenger nie została uwzględniona w rozpisce domów. A ponieważ czynsz ma już opłacony nie możemy jej wyrzucić.
- Iii…? – dopytywał.
- Niema innego wyjścia. Panna Grenger zamieszka z wami.
- Co?! Przecież to dziewczyna!
- Nie jestem ślepy panie Kaneswaran! Potrawie odróżnić mężczyznę od kobiety.
- Ale panie dyrektorze…
- Cieszę się, że się pan zgadza. – wszedł do środka pomijając chłopaka i gestem zaprosił mnie do środka. Chwyciłam torby i weszłam. Kierowałam się za panem McFlay’em do salonu.
- Witam chłopcy. – zaczął – Przedstawiam pannę Grenger, która na nieszczęście swoje, jest zmuszona mieszkać z takimi bałaganiarzami jak  wy.
         Wszyscy zaczęli głośno protestować, tylko jeden chłopak z full cap’em na głowie przyglądał mi się uważnie. Świdrował mnie swoimi zielono-niebieskimi tęczówkami.
- Życzę ci powodzenia – powiedział dyrektor i wyszedł. Słychać było jak zamyka drzwi wejściowe.
         No pięknie. Pięcioro chłopaków i jedna dziewczyna, to na pewno będzie udany rok… już to widzę.
Wszyscy patrzyli na mnie jak na trędowatą, w sumie to mi to nie przeszkadza. Jako samotnica przywykłam do tego w liceum. Nie przyjechałam tu, żeby się zaprzyjaźnić z tymi chłopakami, tym bardziej, że oni chyba tez nie są zadowoleni z mojej obecności.
Ale przedstawić się wypada.
- Jestem Jesse – powiedziałam uśmiechając się delikatnie.
         Zignorowali to odwracając się z powrotem w kierunku telewizora.
No i super. Nie będę ich błagać, żeby się przedstawili, mam to gdzieś. Chwyciłam moje torby i odwróciłam się aby wejść na piętro i znaleźć jakiś wolny pokój.
- Zaczekaj – usłyszałam. Odwróciłam głowę by spojrzeć na mulata. – Jestem Siva. Pomogę ci z tymi torbami – uśmiechnął się do mnie.
- Dziękuje, ale sobie poradzę. Powiedz mi tylko gdzie mogę je zanieść.
- Nie przesadzaj, może i zaczęło się źle, ale pomagamy kobietą w potrzebie – odezwał się chłopak siedzący na fotelu. Miał przepiękne niebieskie oczy i jasno brązowe loczki. Podszedł wziął ode mnie torbę i podał ją Sivie, potem sięgnął po drugą trochę mniejszą i skierował się na schody. – A tak w ogóle to jestem Jay.
         Loczek z mulatem zaczęli wspinać się po schodach więc ruszyłam za nimi. Otworzyli drzwi drugiego pokoju po prawej stronie piętra. Weszli i położyli walizki na łóżku. Podziękowałam im, więc wyszli.
         Pokoik był śliczny, po mimo, że mały. Już wiem czemu chłopcy go nie chcieli. Miał fioletowe ściany i jasno różowe zasłony. Białe meble czyli biurko z lampką, dwie półki i jedną dużą szafę. Dwuosobowe łóżko też obecnie miało białą pościel a koło niego znajdował się mały stolik z lampką nocną. Nie wiem czy stolik był bardziej biały czy bardziej kremowy.
Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Tu na pewno będę się dobrze czuła.
Podeszłam do torby, by móc się rozpakować. Na półki położyłam książki jakie ze sobą zabrałam, parę encyklopedii i jakieś czytadła, żebym się nie nudziła. Z mniejszej torby wyjęłam też buty, trampki, adidasy, baletki i moje kochane czarne szpilki z platformą. Zaczęłam wyjmować ciuchy z dużej torby i układać je w szafie, ale przerwałam bo musiałam skorzystać z toalety.
         Wyszłam z pokoju i skręciłam na schody, i doszło do mnie, że jeszcze nie wiem gdzie znajduję się owe pomieszczenie. Głupio będzie pytać się chłopaków, ale chyba nie mam innego wyjścia.
Zeszłam po schodach i weszłam do małego saloniku, jak na złość nie siedział tam ani Jay ani Siva. Miałam utrudnione zadanie.
- Przepraszam… - zaczęłam
- Tom, jeśli o to chodzi – powiedział odwracając się w moją stronę. Jego oczy miały kolor cap ucina, ciemno brązowe włosy prawie czarne, opalone ciało. Był naprawdę przystojny.
- Miło mi, ale – nie wiedziałam jak zacząć – Szukam… - uniósł jedną ze swoich szerokich brwi – Czy mógłbyś powiedzieć mi gdzie jest toaleta? – wypaliłam w końcu. Wyraźnie go to rozbawiło, bo zachichotał pod nosem.
- Jasne – wstał z kanapy i poprowadził do pomieszczenia znajdującego się na końcu korytarza po lewej stronie.
- U góry nie ma? – spytałam z nadzieją, niestety on zaprzeczył – Dziękuje – powiedziałam wchodząc do łazienki.
        po skorzystaniu otworzyłam drzwi pomieszczenia i usłyszałam głośne aałł. Szybko je cofnęłam i wysunęłam głowę za nich by zobaczyć co się stało. Stał tam dobrze zbudowany łysy chłopak z dwudniowym zarostem. Trzymał się rękoma za nos.
- Boże przepraszam! – zawołałam i podeszłam do niego – Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam – spojrzałam w jego zielono-niebieskie oczy.
- Nie ma sprawy – powiedział wciąż trzymając bolącą część ciała – tylko czemu to zawsze muszę być ja?
- Nie rozumiem – powiedziałam zbita z tropu.
- Ostatnio z drzwi przywalił mi Tom, a jako pierwszy Nathan, masakra – powiedział i wyminął mnie, sam wchodząc do WC
         Nathan to na pewno ten chłopak który mi się przyglądał, bo właśnie jego imienia nie znam. Oj był on czarujący jak tak siedział podparty na swoich kolana i w tym full cap’ie. Boże co ja wygaduje?!
         Skończyłam rozpakowywanie i położyłam się na łóżku. Moje domowe jest dużo wygodniejsze. I co teraz robić? Nie zejdę do salonu, bo chłopacy pewnie nie ucieszą się z mojego towarzystwa. Chętnie bym pobiegała, ale gdzie? Jest tutaj bieżnia? Tak! Przecież ją widziałam, tylko jak tam dojść?
Wyjrzałam przez okno słońce już zachodziło i chyba wiało, bo gałęzie drzew mocno się poruszały. Ubrałam więc leginsy i przedłużaną bluzkę z krótkim rękawkiem. Do sportowej torby spakowałam ręcznik i ciuchy na zmianę.
         Poszłam do salonu, by po raz kolejny poprosić domowników o pomoc w odnalezieniu celu. Siedziała tam ich czwórka. Chrząknęłam głośno, wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Wiecie może gdzie znajduje się stadion?
- Tak, ale nie jestem pewny czy tam trafisz – powiedział Tom, a reszta się roześmiała, zapewne powiedział im jak musiałam prosić go o pomoc w znalezieniu łazienki.
- Nie przejmuj się dostałam stypendium z geografii – fuknęłam – Powiedźcie chociaż w jakim kierunku.

- Ja cie zaprowadzę – poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.

---------------
I jak? Co o tym myślicie?
Mi osobiście się podoba... starałam się, żeby było zabawnie, ale nie jestem pewna czy wyszło...?
Rozdział miał być dopiero 20 lipca, ale nie mogłam się powstrzymać :)
Proszę wyrażajcie swoje opinie w komentarzach =)

środa, 9 lipca 2014

Prolog


        - Tylko uważaj na siebie kochanie – mówiła do mnie mama przytulając mnie.
-Tak. Nie martw się dam sobie rade.
- Tak, wiem, wiem. Będę tęsknić – ucałowała mnie w pliczek.
- No Jesse, jesteś moją córką więc dokop tam wszystkim. – powiedział tata i też mnie uściskał.
         Nie lubię pożegnań, nienawidzę tego, ale wyjazd na studia to jedyna szansa aby wybić się nad ta małą wioskę w której mieszkam. Ciężko mi pożegnać się z rodziną, ale cóż… dobrze, że nie mam przyjaciół. Bo wtedy chyba bym nie wyjechała.
- Zadzwoń albo napisz jak dotrzesz już do akademika.
- Oczywiście mamo. Chyba że zapomnę – rodzicielka spojrzała na mnie oczami pełnymi grozy.
- Daj dziewczynie spokój. Jedzie tam żeby się uczyć a nie dzwonić do starych.
- Dzięki tato, ale wiesz, że ja tak  nie uważam.
- Oczywiście kochanie – uśmiechnął się do mnie promiennie – Na pewno masz wszystko?
- Tak. A jeśli nie to mama się ucieszy – puściłam do niego oczko.
- Oj tak, będzie miała pretekst, żeby cie odwiedzić. –roześmialiśmy się, nawet mama się przyłączyła.
- No dobrze, wskakuj do pociągu, bo już zamykają drzwi – po raz kolejny mnie ucałowała.
         Wzięłam swoje torby i weszłam do pociągu. Wyszukałam wolny przedział i siadłam koło okna. Wyjrzałam przez nie aby pomachać jeszcze do rodziców. Pociąg ruszył. Podniosłam rękę i machałam, mama ocierała łzy a tata mocno ją obejmował.
- Kochamy cię Jesse! – krzyknęła jeszcze mama.
         Pociąg wszedł w zakręt i zniknęli mi z oczu. Usadowiłam się wygodnie na fotelu. Choć za wygodnie to mi nie było, bo fotele były strasznie twarde. Wyjęłam słuchawki i telefon. Głowę oparłam o okno i zaczęłam słuchać moich ulubionych kawałków.
         Pociąg zatrzymał się na stacji kolejowej w Nottingham. Tu właśnie będę studiować może i nie jest to Oxford, ale mi wystarczy są tu bardzo dobre warunki, a uczelnia też jest bardzo ceniona.
         „Wyczołgałam” się ze stacji na ulice, złapałam taksówkę i udałam się na uniwersytet.
Siedziałam w poczekalni, aż dyrektor placówki zechce mnie przyjąć. Pod krzesłem schowane miałam moje torby. Wreszcie usłyszałam te upragnione słowa.
- Panna Grenger! – zawołała kobieta w średnim wieku, elegancko ubrana, z ciasno spiętym kokiem. – Może pani wejść – dodała kiedy na nią spojrzałam.
         Szybko wstałam i weszłam do gabinetu dyrektora.
Był to przyjemny, mały gabinecik. Brązowy z kremowymi dodatkami. Za dębowym biurkiem siedział niski staruszek. Z siwymi włosami. Lekko pomarszczony, ale wyglądał przyjaźnie.
- Witam niech pani usiądzie. – wskazał ręka krzesło. Usiadłam. – Została pani przyjęta do uniwersytetu, więc czy coś się stało?
- Ja chciała bym odebrać klucze od mieszkania. – spojrzał na mnie dziwnie – Kiedy tylko dostałam potwierdzenie dzwoniłam tu, żeby zarezerwować jeden z lepszych akademików, tych podobnych do mieszkań. Została nawet wpłacona kwota za pierwsze trzy miesiące.
- Zaraz sprawdzę – powiedział i spojrzał w swój nowiutki komputer. – O jeny. Faktycznie. Bardzo panią przepraszam, nie mam pojęcia jak do tego doszło.
- Ale do czego?
- Miała pani rezerwacje jako pierwsza, ale wszystkie domki są już zajęte. Musieli panią pominąć rozmieszczając uczniów.
- Chyba jaja se pan ze mnie robi! – krzyknęłam, ale szubko się zrehabilitowałam – Przepraszam poniosło mnie. Ale jak to jest możliwe? Na pewno nie ma jakiś wolnych miejsc?
- Niestety. – powiedział patrząc na mnie przepraszająco.
         Oparłam się ciężko o oparcie krzesła i westchnęłam. Gdzie ja teraz znajdę miejsce. Tydzień przed rozpoczęciem roku? Co ja wygaduje! Nie stać mnie nawet, żeby wynająć jakieś mieszkanie. To okropne! Wszystkie moje marzenia poszły w diabły. Co ja teraz zrobię?
- Jest pewne rozwiązanie, ale to trochę nie humanistyczne. – spojrzał na mnie z nad komputera w którym non stop coś klikał.
- Niech pan mówi. Jestem godowa na wszystko.  – powiedziałam przechylając się w jego stronę.
- Mamy dwa domki sześcio osobowe i jeden jest zajęty a w drugim brakuje jednej osoby. – znów spojrzał na mnie pytająco.
- Czyli mogłabym tam zamieszkać? – spytałam pełna nadziei.
- Tak tylko… Problem jest taki, że mieszka tam pięcioro chłopców.
         Chłopców?! O Boże! Ale muszę się zgodzić nie mam innego wyjścia. Inaczej będę musiała wracać do tej wsi zabitej czterema deskami.
- Zgadzam się – powiedziałam pewnie.
- Jesteś całkowicie pewna?
- Tak. Nie mam innego wyjścia.

- W takim razie zaprowadzę panią do nowego mieszkania. – uśmiechnął się i wstał za biurka.



Okej :) zaczynamy!! Mam nadzieje, że nie zanudziłam Was tym Prologiem, ale musiałam wprowadzić nas do kolejnych rozdziałów. 
Zachęcam do komentowania xD

 
A to nasza Jesse :) tylko ciut za bardzo opalona, no trudno przeżyjemy...